Cześć!
Mówi się, że młodość to okres prób, przygód i radości! Mam nadzieję, że tak pojmując ten wyraz - będę wiecznie młoda! Ten weekend spędziłam w stolicy - z głównym zamiarem udania się na koncert McCartneya na basenie narodowym (oczywiście nie obyło się także bez zakupów)!
Do Warszawy dotarłam eksperymentalnie, z Bartkiem znalezionym przez stronę blablacar! O ile na początku podchodziłam do tej sprawy sceptycznie... to już po 10 minutach wspólnej jazdy wiedziałam, że wszystko będzie dobrze!
Cała sobota była jednym wielkim oczekiwaniem na koncert i zobaczenie Paula na żywo! A doszło do tego o 21. Trudno jest mi wyrazić emocje, które towarzyszyły mi podczas koncertu. Krzyczałam, szalałam! Jedyne co mnie wkurzyło to fakt, iż był to koncert raczej siedzący. I ludzie zachowywali się jakby przyszli do teatru, a nie na koncert! Z tego tytułu raz po raz dobiegały mnie złowieszcze krzyki starszych osób, przy każdej próbie wstania.
Popłakałam się jak głupia przy piosence dedykowanej Johnowi:
https://www.youtube.com/watch?v=FjwnWU6OsaI
A o północy było już po wszystkim i rozpoczęłam swoją godzinną wycieczkę przez warszawską Pragę do domu wujka, w którym przyszło mi spać.
Oczywiście to nie wszystko! Deszcz towarzyszył mi przez całą niedzielę, przez co przemokłam do suchej nitki i nabawiłam się przeziębienia!
Podróż do domu przebiegła już względnie szybko, w półsennym/półdziennym stanie.
Ileż radości przyniosło mi położenie się w moim łóżku!!
Jeśli będziecie mieli jeszcze kiedykolwiek możliwość pójścia na koncert tego
WSPANIAŁEGO CZŁOWIEKA to gorąco polecam!